sobota, 17 września 2016

O błędach

   Kto z nas nie popełnia błędów? Każdy jest tylko człowiekiem. Jest tak wiele rzeczy, których moglibyśmy w życiu żałować, jednak ważniejsze są konsekwencje.. i późniejsze wnioski. Czy na pewno?

   Siedząc w autobusie do Warszawy myślałam tylko o tym, że niedługo znów go zobaczę. Już nie mogłam się tego doczekać, co było zaskoczeniem nawet dla mnie. Przez kilka miesięcy trzymałam go na dystans, bo przecież to tylko przyjaciel. Kolejny zwykły facet, który chce mnie tylko przelecieć. Od kiedy zbliżyliśmy się do siebie na Chorwacji, zachowywaliśmy się jak para. Ale on stwierdził, że niczego mi nie będzie deklarował, a ja nie byłam gotowa nikomu zaufać. Przy każdym możliwym spotkaniu nasze zachowanie było zaprzeczeniem tego, co kłębiło mi się w głowie. Jednak wolałam z góry założyć, że to taki sam facet, jak reszta, niż znów dać się zranić.
   Podczas podróży, wsłuchując się w chrapanie mojego sąsiada, zdałam sobie sprawę, że chyba sama siebie próbuję oszukać. Może jednak zależy mi na tym facecie? Inaczej moja niecierpliwość nie miałaby sensu. W żadnym innym przypadku pewnie nawet nie chciałoby mi się jechać do obcych ludzi na imprezę, i to tak daleko. Dodatkowe trzy godziny stania w korku pozwoliły popłynąć myślom. Z każdym kilometrem zbliżającym nas do siebie znikało ze mnie zmęczenie. Zapomniałam nawet o tym, że miałam zły dzień. Chciałam go w końcu zobaczyć. 

    Po przyjeździe do Warszawy okazało się, że z dalszą drogą muszę sobie poradzić sama. Dla facetów nawet czekanie na kogoś to dobra okazja do picia. Moje spóźnienie pozwoliło im odrobinę przesadzić. Gdy wsiadłam do metra zadzwonił Muzyk. Nie przepadaliśmy za sobą jakoś szczególnie, ale ucieszyłam się, że przynajmniej on jeszcze nie śpi. W końcu była trzecia w nocy. Wyszedł po mnie na stację i zaprowadził do swojego mieszkania. 
   Od razu, w progu, przywitał mnie Łysy. Tak długo na to czekałam, a teraz stał przede mną w tym ciemnym korytarzu i delikatnie całował. Całkowicie odechciało mi się spać. Chciałam zatrzymać ten moment. Poczułam lekkie szarpnięcie za rękę. Muzyk oprowadził mnie po całym mieszkaniu, jarając się po kolei każdym pomieszczeniem. Muszę przyznać, że wnętrze faktycznie imponowało, przynajmniej jak na studenckie standardy. Potem przedstawiał mnie swoim kolegom. Wszyscy byli tacy mili (i pijani). 
   Przez większość czasu staliśmy na balkonie. Muzyk cały czas kręcił się obok mnie, czego do tej pory nie potrafię zrozumieć. Uznałam, że pewnie cieszy się z naszego spotkania. W końcu jeszcze nie tak dawno podróżowaliśmy razem. Łysy za to stał z boku i tylko patrzył. Próbowałam mu kilka razy puścić oczko, tak jak zawsze, ale nie reagował. Nie wiedziałam dlaczego. Chciałam wierzyć, że jest równie zmęczony, co pijany. Potem znikną na jakiś czas. 
   Impreza trwała dalej. Zdałam sobie sprawę, że jestem jedyną dziewczyną w mieszkaniu. Nie przeszkadzało mi to, w końcu wychowywałam się wśród bandy rozwrzeszczanych chłopaków. Można powiedzieć, że to moje naturalne środowisko. W radiu grało uwielbiane przez Muzyka flamenco, więc poszłam potańczyć. Tak bardzo cieszyłam się, że przyjechałam. Pomiędzy kolejnymi kawałkami piliśmy tajemniczą nalewkę i rozmawialiśmy. Jedynie Hiszpan nie potrafił zejść z parkietu. 
   Przez chwilę Łysy siedział obok mnie, ale pamiętam to już jak przez mgłę. Wyglądał na zamyślonego. Nie okazywał mi praktycznie żadnego zainteresowania a w mojej głowie zaczynała się panika. Czyżby znów historia zataczała koło? Jeśli już wiem, że na kimś mi zależy to wszystko ma się skończyć. Zerkałam na niego czasem ale bałam się wykonać jakikolwiek ruch. Z każdym kolejnym kieliszkiem próbowałam się uspokoić i nie zwracać na to uwagi. Nie pamiętam dokładnie kiedy wyszedł. Ktoś stwierdził, że poszedł pewnie spać i więcej go nie widzieliśmy. 
    
   Zbliżała się już pewnie piąta, gdy stwierdziłam, że zmęczenie zaczyna mieć nade mną kontrolę. Usiadłam na dywanie, obok kominka i poprosiłam Muzyka, żeby zagrał mi na gitarze, tak jak to robił podczas podróży. Trzeba mu przyznać, że pomimo wkurzającego charakteru ma niesamowity talent. Wybrał mój ulubiony kawałek. Zamknęłam oczy i zaczęłam cicho nucić, wtórując wibracjom instrumentu. Odpłynęłam. Chyba dopiero teraz alkohol uderzył mi do głowy, ale ja czułam się jakby nic nie istniało. 
   Kiedy się ocknęłam reszta mieszkania już spała. Uznałam to za doskonały pomysł. Wstałam z podłogi i ruszyłam w kierunku pokoju Łysego. Spał tak spokojnie, ledwo mieszcząc się na kanapie. Stojąc w progu, patrzyłam na niego przez chwilę. Po cichu podeszłam do łóżka.
- "Zostaw go" - usłyszałam w drzwiach głos Muzyka, gdy obmyślałam kombinację ruchów pozwalających mi wejść do łóżka. Wbrew pozorom to nie takie proste. Popatrzyłam na niego pytająco. 
Światło z korytarza oślepiło mnie na chwilę, ale zdążyłam zobaczyć wyciągniętą rękę czarnej postaci. 
- "Daj mu się wyspać. Gdzieś Cię położę, nie będziecie się tutaj we dwójkę męczyć, skoro nie rozłożył łóżka".
Było w tym trochę racji. Łysy był pewnie bardziej zmęczony całym dniem ode mnie, a ten kawałek kanapy na prawdę wydawał się dość ciasny. Ruszyłam niepewnie w kierunku drzwi. Odwróciłam się jeszcze z nadzieją, że się ocknie i poprosi, żebym została, jednak on spał jak niemowlę, 

    Dogoniłam Muzyka na schodach, kiedy stwierdził, że jednak ma mniej pokoi, niż przypuszczał. Zmęczenie powoli ogarniało moje kończyny i marzyłam już tylko o tym, żeby pozwolić swoim powiekom się zamknąć. 
- "Ok, będziesz spała ze mną. Mam większe łóżko, więc spokojnie się zmieścimy" - oznajmił z triumfem. Było mi wszystko jedno. Poza tym, podczas autostopu spaliśmy obok siebie, więc to nie będzie żadna nowość. 
   Ostatkiem sił zawlokłam się do łazienki, żeby umyć twarz. Znacznie gorsze od zmęczenia są tylko poranki z tuszem na rzęsach. Naiwnie starałam się zmyć wodoodporną mascarę. Przynajmniej nie zarzucę sobie, że nie próbowałam. Kiedy weszłam do pokoju ucieszyłam się na widok łóżka. Stanęłam jeszcze na chwilę na balkonie, żeby popatrzeć na Warszawę. Przejrzysta noc w pełni księżyca. Muzyk dołączył do mnie, ale nie miałam ochoty na wspólne rozmyślanie. Położyłam się wygodnie z uczuciem ulgi i przytuliłam do ściany. 
   Rozmiar koca zmusił go do przysunięcia się w moją stronę. Leżałam plecami do niego, kiedy starał się podkraść mi trochę pościeli. 
- "Cieszę się, że tu przyjechałam." - wybełkotałam, czując jak bezwładnieje moje ciało.
- "Też się cieszę. W końcu nie widzieliśmy się od czasu podróży". - odparł, przytulając się do mnie. 
Zignorowałam ten gest. "To tylko Muzyk" - pomyślałam. Z resztą byłam zbyt pijana i zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć.
   Moja świadomość powróciła dopiero, gdy poczułam, że jego nos dotyka mojego. Chyba o czymś rozmawialiśmy. Alkohol utrudnił skrupulatną rejestrację nieistotnych zdarzeń. Mój mózg już spał. On starał się odwrócić mnie przodem do siebie.
- "Ej, nie całuj mnie" - próbowałam walczyć. Było to żałośnie słabe, biorąc pod uwagę ilość moich sił, czy raczej ich całkowity brak.
- "Dlaczego?" - pytał zawadiacko, wciąż próbując mnie przesunąć.
Pocałował mnie. Zorientowałam się po chwil, gdy zaczęło mi brakować powietrza. Coś w mojej głowie krzyczało ale było równie bezsilne i zmęczone, co ja sama.
- "Przestań! Słyszysz? Nie zrobię tego Łysemu.. i Ty też nie..." - mówiłam, próbując uniknąć jego ust. Było to trudniejsze, niż myślałam. Nie miałam siły się ruszyć, chociaż wiedziałam, że muszę. 
   Zebrałam w sobie ostatni zapas energii i spróbowałam wstać z łóżka. Przeciągną mnie na siebie. 
- "On się o tym nie dowie?!" - powiedziałam patrząc gdzieś w okolice jego twarzy. Ogarniała mnie panika. Umysł w końcu przyjmował jakieś bodźce z zewnątrz. Za późno...
- "Spoko" - powiedział z całkowitą obojętnością, jakby mu nie przeszkadzało to co robił. Był wyraźnie zajęty moją osobą.

   Wygramoliłam się stamtąd i zbiegłam na dół. Słuszniej będzie, jeśli powiem, że zleciałam, bo ledwo trzymałam się na nogach. Wparowałam do pokoju Łysego, mając w klipie, czy go obudzę, czy nie. Położyłam się obok, obejmując jego rękę. Serce waliło mi jak szalone. Poczuł moją obecność i objął mnie mocniej. Już teraz było dobrze, niczego więcej nie chciałam.
- "Przepraszam, przepraszam, przepraszam" - szeptałam do niego. Wiedziałam, co się zaraz może stać, ale nie pozwolę sobie na kłamstwa! Nie mogłam się uspokoić.
Na początku nie zareagował, jakby wcale nie słyszał.
- "Za co mnie przepraszasz? Całowałaś się z Muzykiem, czy co?" - zażartował. Spojrzałam mu prosto w oczy, tak, żeby sam wyczytał z nich odpowiedź.
- "Przepraszam, to nie tak..." - zaczęłam i zdałam sobie sprawę jak denne będzie moje tłumaczenie się w tej sytuacji. Powiem mu prawdę, bez względu na to co będzie dalej. Nie zasłużył na to co się stało, ale ma prawo wiedzieć. No i powiedziałam... Bez zbędnych "ale byłam pijana", "przecież nie wiedziałam co robię"... Wzięłam całą winę na siebie, bo właśnie tak winna się czułam.
   Rozmawialiśmy całą noc. Widziałam, że uwiera mu to co się stało, ale wydawał się z tym godzić. Jakby nie było, nie byliśmy razem. Przyjaciele, którzy się czasem całują. Ba! Nawet stwierdził potem, że nie chce żadnego związku. Chce mieć tylko do mnie wyłączność i ja na to przystałam. To był pierwszy raz kiedy poruszyliśmy, w ogóle, temat "nas". Wszystko wydawało się wtedy wreszcie układać. Nadal miałam z tyłu głowy to, co stało się na górze, ale przy nim było mi tak dobrze. Wreszcie wiedziałam na czym stoję i podobał mi się nasz układ. Z każdym jego słowem zdawałam sobie sprawę, jak bardzo go lubię. Nie chciałam pozwolić, żeby ta noc się skończyła. 
   Wreszcie przyszedł poranek. Zanim stała się najważniejsza rzecz w moim życiu analizowałam sytuację. To nie było miejsce ani czas na to. Nie tak to sobie wymarzyłam.. Ale był ten facet. I nagle to mi wystarczyło. Czysta magia. Byłam wtedy tak szczęśliwa, jak nigdy przedtem. Teraz będzie już tylko piękniej...

c.d.n...

   

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

O (nie)przypadkach

   Wierzycie w przeznaczenie? Ja chyba tak. Chociaż wiara to zbyt duże słowo. Po prostu wiem, że ono istnieje. Gdziekolwiek nie pójdę, kogokolwiek nie spotkam – ono gdzieś czeka. Dzięki niemu, to czego doświadczam jest „albo lekcją, albo błogosławieństwem”. Wszystko jest możliwe, tylko trzeba dać temu szansę. Nie można zamykać się na świat, o którym nas nie uczono. On przecież gdzieś tam jest. Zbyt często się o tym przekonuję.
   Mniej więcej rok temu, kiedy moje życie, od dłuższego czasu, wydawało się tkwić w martwym punkcie, wsiadłam w tramwaj jadący na koniec miasta. Zwykły dzień, piękna pogoda, plecak na ramieniu i plan zobaczenia się z tatą. Absolutnie nic nie wskazywało na nadchodzące przygody. Przynajmniej nie takie.
   Podróż autostopem, nawet ta krótka, ma w sobie nieoceniony urok nieprzewidywalności. Nigdy nie wiesz, kto się zatrzyma, dokąd Cię zabierze i jak potoczy się wasza rozmowa. Z każdego samochodu wysiadam bogatsza. Tego uczucia nie zastąpią mi pieniądze w kieszeni, tona zgromadzonego jedzenia i całego sprzętu zabranego z domu. Ta niesamowita świadomość spotkania kogoś całkowicie „przypadkowo” i możliwość poznania go tylko na chwilę, a jednak bardzo intensywnie, daje mi wiarę. Tak wiele rzeczy musiało się złożyć w czasie i przestrzeni, tylko po to, bym czasem mogła usłyszeć, te kilka „nieważnych” słów.
– „Zdradzam żonę.” – usłyszałam kiedyś, zaraz po wejściu do samochodu – „Nie chcę tego robić, to dobra kobieta, ale jestem tylko człowiekiem, czy to mnie tłumaczy?”
– „..Byliśmy razem 2 lata” – wyznał innym razem hiszpański chirurg – „Mam wszystko czego chciałem, ale jego już nigdy miał nie będę”
Ludzie mają historie, takie same mętne myśli, jak ja. Czasem po prostu muszą to komuś wyrzucić. Autostop to terapia dla obu stron.
   Byłam już blisko domu (ok. 35 km). Dwaj panowie wysadzili mnie na skrzyżowaniu w niewielkiej miejscowości skąd postanowiłam iść dalej piechotą. Większe szanse złapania podwózki są tam, gdzie z reguły jeździ więcej samochodów. Kilka kilometrów na nogach dobrze mi zrobi. Pogoda była wspaniała, wręcz wymarzona dla autostopowicza. Słońce bawiło się moim cieniem, a wiatr delikatnie chłodził zgrzane ciało. Teren był lekko pagórkowaty, a plecak ciążył coraz bardziej, ale nie przeszkadzało mi to. Odczuwałam przyjemne zmęczenie. Szłam wzdłuż szosy śpiewając ulubione kawałki, łącznie z tymi, które wymyślałam po drodze. Radosna twórczość na odludziu. Po chwili marszu zza góry wyłonił się samochód. Nie zastanawiałam się, czy warto wystawiać rękę, czy jest to bezpieczne dla mnie i dla kierowcy, kto siedzi w środku i czy w ogóle się zatrzyma. Na wszystkie pytania, odpowiedziałabym „nie”. To był pierwszy znak. Zawsze, gdy postępuję impulsywnie dzieją się rzeczy, których potem nie potrafię wytłumaczyć. Kierowca zatrzymał się z piskiem opon. Otworzyłam drzwi i ujrzałam starszego pana z lekkim zarostem i ciemnymi oczami.
– „Oszalała Pani! W takim miejscu łapać? Kto normalny się tu Pani zatrzyma”
No ładnie, zapowiada się trasa z kazaniem na temat mojej nieodpowiedzialności. Wsiadłam, zapięłam pasy i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Kierowca zerkał na mnie co chwilę. Czekałam, aż zacznie rozmowę. Nie wszyscy chcą kogoś słuchać i staram się to uszanować.
– „Pani jest lwem, zgadza się?”
Normalnie powinien zapytać, jak mija mi podróż, czy jestem zmęczona, ewentualnie ponarzekać na pogodę, podatki i rząd.
– „Taak, zdecydowanie lew. Co Pani ze sobą robi? Zaraz, zaraz… Medycyna? Hmm.. nie.”
– „Ratownictwo medyczne” – udaje mi się wyjąkać. Fakty wyprzedzają impulsy w moich neuronach. Czuję się jakby ktoś mnie ogłuszył, a reżyser, dla lepszego efektu, spowolnił wszystkie sceny.
– „Faktycznie.” – kontynuuje mój rozmówca – „I co podoba się to Pani? Ale szczerze. Ze mną się rozmawia wprost, albo wcale.”
Odzyskuję panowanie. Przytakuje mu. Przecież to jest wspaniały zawód, kocham to co robię, kocham ludzi, z którymi współpracuję. Przypływy i odpływy adrenaliny, nieprzewidywalność. Tutaj nie ma rutyny. Jest życie, jest śmierć, są tragedie, ale jest też magia. On patrzy na mnie podejrzliwie. Przez chwilę analizuje moje słowa.
– „Nie nadajesz się do tego. Jesteś stworzona do wyższych celów, masz przed sobą tyle możliwości – rzuć to w cholerę!”
Nic już nie rozumiem. Obca osoba twierdzi, że zna mnie lepiej, niż ja siebie. W dodatku wie, co jest dla mnie lepsze? Coś tu nie gra… Ale co?
– „Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej osoby. Rzadko spotyka się taki charakter” – kontynuuje.- „Jesteś leniwa, ale też niezwykle systematyczna. Tak wielka determinacja, w tak małej osobie. Niespotykane. Znam kilka takich dziewczyn. Ale Ty jesteś inna. Im już pomogłem. Teraz mogę pomóc Tobie. Nie marnuj się.”
Co tu się, do cholery, dzieje?! Próbuję wczuć się w osobowość ściany – niby jestem, ale poudaję, że mnie nie ma. Od dwóch lat szukam swojej drogi. Od dwóch lat toczę walkę. I nagle pojawia się gość, w dodatku wyglądający, jakby cały dzień rąbał drzewo, i mówi mi takie rzeczy. Tak wiem, da się to wytłumaczyć. Wystarczy przeczytać horoskop i możesz udawać, że już znasz tą osobę. Ale do racjonalności było mi wtedy nie po drodze. „Lekcja, czy błogosławieństwo”?
   Opowiada mi o mnie, a ja go słucham, jakbym odkrywała się na nowo. Nazwijcie to naiwnością (bo to prawda), ale było w tym cos hipnotyzującego. Dopiero potem zrobiło się dziwnie. Pierwsza lampka zapaliła mi się, gdy zaczął mówić o mojej „intymności”. Zupełnie, jakbyśmy rozmawiali w innym języku.
– „Widzę jak patrzysz. Jesteś gotowa już na tyle rzeczy, ale poczekaj, to Ci się kiedyś opłaci”
Mózg mam na wysokich obrotach, wyrzuty adrenaliny przekraczają te przy niejednej reanimacji. Zupełnie nie mam kontroli nad sytuacją. Wszystko biegnie obok, a on mówi dalej. Zaczynają się dziwne podteksty, dwuznaczności, niedopowiedzenia a ja czuję jak pot spływa mi po kręgach. Czuję się coraz bardziej nieswojo, coraz mniej bezpieczna i zupełnie sama.
Zerkam ukradkiem na telefon, gdy akurat dzwoni brat. Nie ma przypadków! Odbieram, jakby to miało mnie uratować. Już po mnie jedzie – zbawianie! Odkładam telefon i dostaję prosto w twarz od rzeczywistości. Stoimy na parkingu, niedaleko miejsca, z którego mnie zabrał. Było wspaniałe południe, a teraz słońca prawie nie widać. Ile czasu już tu jestem?!
   Kierowca studiuje moją twarz. Odzyskuję panowanie, przynajmniej tak mi się wydaje. Łapię za klamkę i przepraszając go (za co?) próbuję wysiąść. Jeszcze sekunda, drzwi się otworzą, poczuje powiew wiatru i odetchnę. Zaraz przyjedzie brat i zabierze mnie stąd. Bądź dzielna! …STOP! Czuję silny uścisk na przedramieniu. Jego palce wbijając się w moje tkanki blokując chwilowo przepływ krwi. Panika? Ja jestem przerażona! Odwracam głowę w jego stronę.
– „Przecież dopiero wyjechał, podwiozę Cię jeszcze kawałek” – jest przy tym miły i spokojny, w przeciwieństwie do mnie.
   Nim zdążę się zorientować, samochód rusza. Wiem, że jestem blada. Nie mam dokąd uciec, a tak bardzo chce. Chyba mam łzy w oczach, a może to pot..? Wewnątrz mnie burza, na zewnątrz spokojne wody. Patrzę na ostatni zarys słońca nad budynkami.”Nic się nie stanie” – powtarzam w głowie, jak mantrę. Paraliż obejmuje całe ciało. Szczękę mam tak mocno zaciśniętą, że zaczynają mnie boleć zęby. Ból ocuca. Nie ma czasu na poddawanie się emocjom. Tu trzeba działać! On chyba wyczuwa zmianę jaka się we mnie rodzi i zatrzymuje samochód. Rozglądam się. Cały dalszy scenariusz mam już ułożony. Czuję się jak nic nie znaczący aktor, któremu nie pozwolono zmienić dialogu. Dookoła jest las! Stoimy przy samej gęstwinie na podjeździe, pod jakimś starym budynkiem przypominającym trochę szkołę.
– „No i co tak panikujesz?” – pyta mnie z zawadiackim uśmiechem, gasząc silnik. Karmi się ciszą. – „Gdybym chciał Cię zgwałcić, już dawno bym to zrobił, ale poczekam, aż sama mnie o to poprosisz.”
Nie ma słów, które opiszą mój stan. Ulżyło mi (?) a napięcie pozostało takie samo. Jednocześnie słyszałam swoje tętno i nie wyczuwałam go wcale.
– „Nigdy nie znajdziesz właściwego mężczyzny, nigdy nie będzie dla Ciebie wystarczający, nie da Ci tego, czego potrzebujesz, bo jesteś inna i oni tego nie zrozumieją. Wtedy do mnie przyjdź, ja Ci pomogę”
   Chce mi się płakać. Jak dziecku. Chcę wyjść z tego samochodu, uciec jak najdalej stąd i nigdy już nie wracać do tego co się tu stało. Ale nadal tu tkwię.
Marzenie staje się realne, gdy zza zakrętu wyjeżdża znajomy samochód. Zrywam się z siedzenia i z całej siły uderzam w  klakson. Niebieska maszyna zwalnia, włącza kierunkowskaz i zatrzymuje się na wprost mnie. Wdzięczność – tylko to teraz czuje. „Już jest dobrze, mała, jesteś bezpieczna.”
Znów łapię za klamkę, tym razem szybciej. Drzwi się otwierają. Czuję pod stopą grząski grunt. Jego ręce łapią mnie w ostatniej chwili i odwracają w swoją stronę. Przytula mnie.
– „I co?” – pyta. -„Było tak źle?”
Wyrywam się i uciekam. Siadam obok Młodego, na miejscu pasażera. udaję mi się wydusić: „jedź!”.
Przez resztę drogi masuje drżące dłonie. Całą uwagę poświęcam rozmowie z bratem, ale myślami jestem wciąż pod tamtym lasem.
Szok?!
„Błogosławieństwo, czy lekcja?”

środa, 3 lutego 2016

O zbyt wczesnych porankach

   Zbyt wcześnie to wtedy, gdy jesteśmy gdzieś przed czasem, gdy musimy na coś czekać. ja dzisiaj nie czekam na nic. Nie czekam, aż współlokatorki się obudzą, aż ktoś zadzwoni, napisze, ani na tramwaj ani na lekarza. A tak właśnie miał wyglądać mój poranek.
   
   Budzik zadzwonił o 4:13. Wyrwana z półsnu zbiegłam na dół zanim zdążył obudzić dziewczyny z sąsiedniego pokoju (przynajmniej taką mam nadzieję).  Nastawiłam wodę na herbatę i usiadłam chwilę na oknie. Niesamowity jest świat o 4 rano. Robotnicy jeszcze śpią, więc nie hałasują. Każda z moich 5 współlokatorek śpi, więc nie słychać ich porannego wyścigu do łazienki, koncertu talerzy w kuchni, kaszlu, smarkania i wszystkich nieodpartych uroków poranka z jakimi zwykle mam do czynienia. Brakuje jeszcze kota, który usiadłby mi na kolanach i kochałby bezgranicznie za kilka ruchów dłońmi po jego grzbiecie. Idealna cisza. Rzadkość niezwykła. Tak bardzo się od niej odzwyczaiłam, że początkowo nie wiem co ze sobą zrobić. Więc siedzę na parapecie i delektuję się nią.
   Czajnik wyrywa mnie z przyjemności jakiej się oddaje, co przypomina mi, że jednak powinnam się pospieszyć. Otóż dzisiaj postanowiłam być cwana. Moja szanowna pani Dermatolog przyjmuje na dwa sposoby: albo trzeba wystać swoje w kolejce od 5/6 rano albo można umówić się na wizytę 5/6 miesięcy wcześniej. Magia służby zdrowia. Co mam do stracenia?
   „Ogarnięcie się” kobiety o takiej porze to bardzo złożona czynność. Trzeba doliczyć do tego ograniczoną ilość czasu. Cała sztuka polega na tym, że gdy grzeje się prostownica mogę biec zrobić śniadanie. Herbatę wypiję przy makijażu, a ubiorę się układając włosy. Nic trudnego, chociaż wiele mężczyzn traktuje ten rytuał jak zjawisko.


   Wybiegam z domu 3 minuty przed tramwajem. Po drodze wpadam w kilka kałuży (tyle czasu gapiłam się przez to okno i nie widziałam, że pada?). Widzę go! Wtacza się na przystanek mozolnie, jakby jemu też nie była na rękę ta godzina. Dzieli nas już tylko ulica i  czerwone światła. Zamknął drzwi. Gdyby tramwaje mogły się uśmiechać, to ten śmiałby się teraz ze mnie szyderczo. Ale nie wie z kim zadarł. Przecież nic nie jedzie, zdążę dobiec. Ryzykuję, bo kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. A w moim przypadku nie dociera na czas do lekarza. Jestem już na samym końcu, pełna determinacji, gdy coś mnie zatrzymuje. A, nie, to ja sama stoję jak wryta i próbuję swoimi małymi rączkami zatrzymać wielkiego busa.  „Mierzcie siły na zamiary”. Bus miał więcej oleju w głowie bo zatrzymał się bez mojej pomocy, ale jego kierowca wyglądał jakby nadal chciał mnie przejechać. Sprawdzam stan ogólny – nogi, ręce na miejscu. Zrywam się znowu bo przecież miałam się spieszyć. Zdążyłam. Ludzie w tramwaju oczywiście patrzą na mnie jak na na rozrywkę. I niech im będzie na zdrowie. Lubię sobie wyobrażać co myślą Zombie w tramwajach. Starsza pani w charakterystycznej czapce na pewno uznała mnie za przedstawicielkę nieodpowiedzialnej części młodzieży. Za jej czasów nie biegało się po ulicach. Młodszy nieco pan, siedzący po mojej lewej stronie bezwstydnie studiował moją fryzurę (przy wysiadaniu okazało się dlaczego). I niech mi ktoś powie po co marnuję rano czas na układanie włosów, skoro pogoda tak bardzo lubi bawić się we fryzjera.
Powoli zapominam dokąd się spieszę, powoli nuży mnie sen. Ale przecież nie będę spać w tramwaju. Zawsze bawię się z tymi, którzy zasypiają. Patrzę na nich, aż poczują mój wzrok i chcąc nie chcąc otwierają oczy. Po ich minach widać oburzenie, że miałam czelność im przeszkodzić, a potem rozglądają się po sąsiadach szukając aprobaty. Ale ja ich bronię, dbam o moich chwilowych znajomych. Póki jestem, zmuszam ich do czujności. Kobiety przytulają mocniej swoje torebki, a mężczyźni odruchowo wkładają ręce do kieszeni. Taka ze mnie bohaterka.


   Zakładam słuchawki. „Cucurucu” idealnie wpasowuje się w moment. Wlepiam wzrok w szybę (jest cienka granica pomiędzy byciem bohaterem a psychopatą obserwującym ludzi). Ponosi mnie muzyka, znów czuję radość poranka, z tym, że teraz jeszcze doceniam, że żyję. Nawet nie zauważam kiedy zaczynają mi chodzić nogi w takt melodii. Uśmiecham się na to odkrycie. Gdyby jechała ze mną Mała, na pewno skrytykowałaby moje zachowanie – „dziecko zachowuj się! Nienormalna świnko”. Zaczynam, jakby na złość jej, kiwać głową. Tańczę już na całego. Tańczę, na ile pozwalają ruchy pełznącego tramwaju. Kto mi zabroni?!
Docieram tak, już całkiem szczęśliwa, na swój przystanek i biegnę do przychodni. Wpadanie w kałuże jest cudowną rozrywką! Dobiegam zziajana pod wielkie szklane drzwi i triumfalnie stwierdzam, że jestem trzecia w kolejce.
– ” A do jakiej Pani Doktor?” – pytają ciekawscy pacjenci (jakbym im miała zabrać 11 bloczków na wszystkich lekarzy)
Na moją odpowiedź jeden się miesza, a drugi zaczyna studiować wszystkie kartki wywieszone na szybie.
– „Ona dzisiaj nie przyjmuje” – stwierdza jeden z niemalże takim samym triumfem, jaki jeszcze przed chwilą należał do mnie.
Deszcz zaczyna padać już inaczej, jakoś bardziej w oczy, woda w skarpetkach staje się lodowata, wiatr akurat wymyśla mi nową fryzurę.
– „No trudno, wrócę tu jutro”.
Nie dam im tej satysfakcji! Ja mam szczęście – wrócę do domu i  mogę mieć wszystko w klipie. A to, że wstałam rano? Dzięki temu mam tak wiele czasu na naukę, w końcu trwa sesja. Oni niech sobie stoją jeszcze dwie godziny w kolejce, przepychają się do recepcji z tętnem porównywalnym do pędu dzikich koni.


   Autosugestia jest wspaniała! Znów wracam po kałużach, „cucurucu” już śpiewam na całego, a kolejny tramwaj mam za minutę.
Zbyt wczesne poranki są cudowne!