poniedziałek, 11 kwietnia 2016

O (nie)przypadkach

   Wierzycie w przeznaczenie? Ja chyba tak. Chociaż wiara to zbyt duże słowo. Po prostu wiem, że ono istnieje. Gdziekolwiek nie pójdę, kogokolwiek nie spotkam – ono gdzieś czeka. Dzięki niemu, to czego doświadczam jest „albo lekcją, albo błogosławieństwem”. Wszystko jest możliwe, tylko trzeba dać temu szansę. Nie można zamykać się na świat, o którym nas nie uczono. On przecież gdzieś tam jest. Zbyt często się o tym przekonuję.
   Mniej więcej rok temu, kiedy moje życie, od dłuższego czasu, wydawało się tkwić w martwym punkcie, wsiadłam w tramwaj jadący na koniec miasta. Zwykły dzień, piękna pogoda, plecak na ramieniu i plan zobaczenia się z tatą. Absolutnie nic nie wskazywało na nadchodzące przygody. Przynajmniej nie takie.
   Podróż autostopem, nawet ta krótka, ma w sobie nieoceniony urok nieprzewidywalności. Nigdy nie wiesz, kto się zatrzyma, dokąd Cię zabierze i jak potoczy się wasza rozmowa. Z każdego samochodu wysiadam bogatsza. Tego uczucia nie zastąpią mi pieniądze w kieszeni, tona zgromadzonego jedzenia i całego sprzętu zabranego z domu. Ta niesamowita świadomość spotkania kogoś całkowicie „przypadkowo” i możliwość poznania go tylko na chwilę, a jednak bardzo intensywnie, daje mi wiarę. Tak wiele rzeczy musiało się złożyć w czasie i przestrzeni, tylko po to, bym czasem mogła usłyszeć, te kilka „nieważnych” słów.
– „Zdradzam żonę.” – usłyszałam kiedyś, zaraz po wejściu do samochodu – „Nie chcę tego robić, to dobra kobieta, ale jestem tylko człowiekiem, czy to mnie tłumaczy?”
– „..Byliśmy razem 2 lata” – wyznał innym razem hiszpański chirurg – „Mam wszystko czego chciałem, ale jego już nigdy miał nie będę”
Ludzie mają historie, takie same mętne myśli, jak ja. Czasem po prostu muszą to komuś wyrzucić. Autostop to terapia dla obu stron.
   Byłam już blisko domu (ok. 35 km). Dwaj panowie wysadzili mnie na skrzyżowaniu w niewielkiej miejscowości skąd postanowiłam iść dalej piechotą. Większe szanse złapania podwózki są tam, gdzie z reguły jeździ więcej samochodów. Kilka kilometrów na nogach dobrze mi zrobi. Pogoda była wspaniała, wręcz wymarzona dla autostopowicza. Słońce bawiło się moim cieniem, a wiatr delikatnie chłodził zgrzane ciało. Teren był lekko pagórkowaty, a plecak ciążył coraz bardziej, ale nie przeszkadzało mi to. Odczuwałam przyjemne zmęczenie. Szłam wzdłuż szosy śpiewając ulubione kawałki, łącznie z tymi, które wymyślałam po drodze. Radosna twórczość na odludziu. Po chwili marszu zza góry wyłonił się samochód. Nie zastanawiałam się, czy warto wystawiać rękę, czy jest to bezpieczne dla mnie i dla kierowcy, kto siedzi w środku i czy w ogóle się zatrzyma. Na wszystkie pytania, odpowiedziałabym „nie”. To był pierwszy znak. Zawsze, gdy postępuję impulsywnie dzieją się rzeczy, których potem nie potrafię wytłumaczyć. Kierowca zatrzymał się z piskiem opon. Otworzyłam drzwi i ujrzałam starszego pana z lekkim zarostem i ciemnymi oczami.
– „Oszalała Pani! W takim miejscu łapać? Kto normalny się tu Pani zatrzyma”
No ładnie, zapowiada się trasa z kazaniem na temat mojej nieodpowiedzialności. Wsiadłam, zapięłam pasy i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Kierowca zerkał na mnie co chwilę. Czekałam, aż zacznie rozmowę. Nie wszyscy chcą kogoś słuchać i staram się to uszanować.
– „Pani jest lwem, zgadza się?”
Normalnie powinien zapytać, jak mija mi podróż, czy jestem zmęczona, ewentualnie ponarzekać na pogodę, podatki i rząd.
– „Taak, zdecydowanie lew. Co Pani ze sobą robi? Zaraz, zaraz… Medycyna? Hmm.. nie.”
– „Ratownictwo medyczne” – udaje mi się wyjąkać. Fakty wyprzedzają impulsy w moich neuronach. Czuję się jakby ktoś mnie ogłuszył, a reżyser, dla lepszego efektu, spowolnił wszystkie sceny.
– „Faktycznie.” – kontynuuje mój rozmówca – „I co podoba się to Pani? Ale szczerze. Ze mną się rozmawia wprost, albo wcale.”
Odzyskuję panowanie. Przytakuje mu. Przecież to jest wspaniały zawód, kocham to co robię, kocham ludzi, z którymi współpracuję. Przypływy i odpływy adrenaliny, nieprzewidywalność. Tutaj nie ma rutyny. Jest życie, jest śmierć, są tragedie, ale jest też magia. On patrzy na mnie podejrzliwie. Przez chwilę analizuje moje słowa.
– „Nie nadajesz się do tego. Jesteś stworzona do wyższych celów, masz przed sobą tyle możliwości – rzuć to w cholerę!”
Nic już nie rozumiem. Obca osoba twierdzi, że zna mnie lepiej, niż ja siebie. W dodatku wie, co jest dla mnie lepsze? Coś tu nie gra… Ale co?
– „Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej osoby. Rzadko spotyka się taki charakter” – kontynuuje.- „Jesteś leniwa, ale też niezwykle systematyczna. Tak wielka determinacja, w tak małej osobie. Niespotykane. Znam kilka takich dziewczyn. Ale Ty jesteś inna. Im już pomogłem. Teraz mogę pomóc Tobie. Nie marnuj się.”
Co tu się, do cholery, dzieje?! Próbuję wczuć się w osobowość ściany – niby jestem, ale poudaję, że mnie nie ma. Od dwóch lat szukam swojej drogi. Od dwóch lat toczę walkę. I nagle pojawia się gość, w dodatku wyglądający, jakby cały dzień rąbał drzewo, i mówi mi takie rzeczy. Tak wiem, da się to wytłumaczyć. Wystarczy przeczytać horoskop i możesz udawać, że już znasz tą osobę. Ale do racjonalności było mi wtedy nie po drodze. „Lekcja, czy błogosławieństwo”?
   Opowiada mi o mnie, a ja go słucham, jakbym odkrywała się na nowo. Nazwijcie to naiwnością (bo to prawda), ale było w tym cos hipnotyzującego. Dopiero potem zrobiło się dziwnie. Pierwsza lampka zapaliła mi się, gdy zaczął mówić o mojej „intymności”. Zupełnie, jakbyśmy rozmawiali w innym języku.
– „Widzę jak patrzysz. Jesteś gotowa już na tyle rzeczy, ale poczekaj, to Ci się kiedyś opłaci”
Mózg mam na wysokich obrotach, wyrzuty adrenaliny przekraczają te przy niejednej reanimacji. Zupełnie nie mam kontroli nad sytuacją. Wszystko biegnie obok, a on mówi dalej. Zaczynają się dziwne podteksty, dwuznaczności, niedopowiedzenia a ja czuję jak pot spływa mi po kręgach. Czuję się coraz bardziej nieswojo, coraz mniej bezpieczna i zupełnie sama.
Zerkam ukradkiem na telefon, gdy akurat dzwoni brat. Nie ma przypadków! Odbieram, jakby to miało mnie uratować. Już po mnie jedzie – zbawianie! Odkładam telefon i dostaję prosto w twarz od rzeczywistości. Stoimy na parkingu, niedaleko miejsca, z którego mnie zabrał. Było wspaniałe południe, a teraz słońca prawie nie widać. Ile czasu już tu jestem?!
   Kierowca studiuje moją twarz. Odzyskuję panowanie, przynajmniej tak mi się wydaje. Łapię za klamkę i przepraszając go (za co?) próbuję wysiąść. Jeszcze sekunda, drzwi się otworzą, poczuje powiew wiatru i odetchnę. Zaraz przyjedzie brat i zabierze mnie stąd. Bądź dzielna! …STOP! Czuję silny uścisk na przedramieniu. Jego palce wbijając się w moje tkanki blokując chwilowo przepływ krwi. Panika? Ja jestem przerażona! Odwracam głowę w jego stronę.
– „Przecież dopiero wyjechał, podwiozę Cię jeszcze kawałek” – jest przy tym miły i spokojny, w przeciwieństwie do mnie.
   Nim zdążę się zorientować, samochód rusza. Wiem, że jestem blada. Nie mam dokąd uciec, a tak bardzo chce. Chyba mam łzy w oczach, a może to pot..? Wewnątrz mnie burza, na zewnątrz spokojne wody. Patrzę na ostatni zarys słońca nad budynkami.”Nic się nie stanie” – powtarzam w głowie, jak mantrę. Paraliż obejmuje całe ciało. Szczękę mam tak mocno zaciśniętą, że zaczynają mnie boleć zęby. Ból ocuca. Nie ma czasu na poddawanie się emocjom. Tu trzeba działać! On chyba wyczuwa zmianę jaka się we mnie rodzi i zatrzymuje samochód. Rozglądam się. Cały dalszy scenariusz mam już ułożony. Czuję się jak nic nie znaczący aktor, któremu nie pozwolono zmienić dialogu. Dookoła jest las! Stoimy przy samej gęstwinie na podjeździe, pod jakimś starym budynkiem przypominającym trochę szkołę.
– „No i co tak panikujesz?” – pyta mnie z zawadiackim uśmiechem, gasząc silnik. Karmi się ciszą. – „Gdybym chciał Cię zgwałcić, już dawno bym to zrobił, ale poczekam, aż sama mnie o to poprosisz.”
Nie ma słów, które opiszą mój stan. Ulżyło mi (?) a napięcie pozostało takie samo. Jednocześnie słyszałam swoje tętno i nie wyczuwałam go wcale.
– „Nigdy nie znajdziesz właściwego mężczyzny, nigdy nie będzie dla Ciebie wystarczający, nie da Ci tego, czego potrzebujesz, bo jesteś inna i oni tego nie zrozumieją. Wtedy do mnie przyjdź, ja Ci pomogę”
   Chce mi się płakać. Jak dziecku. Chcę wyjść z tego samochodu, uciec jak najdalej stąd i nigdy już nie wracać do tego co się tu stało. Ale nadal tu tkwię.
Marzenie staje się realne, gdy zza zakrętu wyjeżdża znajomy samochód. Zrywam się z siedzenia i z całej siły uderzam w  klakson. Niebieska maszyna zwalnia, włącza kierunkowskaz i zatrzymuje się na wprost mnie. Wdzięczność – tylko to teraz czuje. „Już jest dobrze, mała, jesteś bezpieczna.”
Znów łapię za klamkę, tym razem szybciej. Drzwi się otwierają. Czuję pod stopą grząski grunt. Jego ręce łapią mnie w ostatniej chwili i odwracają w swoją stronę. Przytula mnie.
– „I co?” – pyta. -„Było tak źle?”
Wyrywam się i uciekam. Siadam obok Młodego, na miejscu pasażera. udaję mi się wydusić: „jedź!”.
Przez resztę drogi masuje drżące dłonie. Całą uwagę poświęcam rozmowie z bratem, ale myślami jestem wciąż pod tamtym lasem.
Szok?!
„Błogosławieństwo, czy lekcja?”