piątek, 20 listopada 2015

O ironii losu

   Nareszcie troszkę wolności. Nie ma to jak świadomość niezależności, od nikogo. Mogę robić co chce, z kim chce i odpowiadam jedynie przed sobą. Żadnego przejmowania się facetami!
No w porządku, może nie końca… Od czasu, gdy postanowiłam odsunąć się nieco od męskiego świata, ironicznie zanurzam się w nim coraz bardziej. Tylko mi teraz nie mówcie, że ostrzegaliście.
   Wybraliśmy się z Grubym i Samobójcą na piwo. Ciepły jesienny wieczór, na Rynku mnóstwo ludzi, dookoła unosił się krzyk pijanych anglików, wymieszany z zapachem wilgotnego powietrza i chmielu. Razem z parą znajomych Samobójcy zaszyliśmy się w klimatycznej Klubokawiarni. To miejsce ma ten specyficzny krakowski klimat, którego ostatnio tak mi brakowało. Lokal dość przeciętny a jednak tętniący życiem. Z początku było trochę sztywno, ale im więcej piw, tym szybciej problem znika. Oczywiście nie mogło się obyć bez, jakże oklepanych, rozmów egzystencjalnych, politycznych, tych o planach na przyszłość i tych o szaleństwach z przeszłości. Schemat „wyjść na piwo” jest zawsze ten sam, a jednak chętnie go powielam.
   Z czasem moje upojenie alkoholowe dotarło do etapu „włączcie mi Shakire – będę tańczyć!” – i na prawdę tańczyłam. Potem dołączyli wszyscy, łącznie z barmankami i jakimiś sympatycznymi szkotami. Szaleństwo na parkiecie, kolejne drinki na spółkę z Grubym, niekończące się rozmowy. Zauważyłam, że coraz częściej pojawia się koło mnie Broda– kolega Samobójcy. Atutem mojego obecnego stanu jest brak jakiejkolwiek racjonalności i potrzeby analizowania sytuacji. Chce się po prostu dobrze bawić. Kto by się tam zastanawiał na jakimiś błahymi, ledwo zauważalnymi sygnałami?
   Coraz bliżej nam do rana, a ja nie znoszę tego momentu, gdy noc się kończy… gdy Taka noc się kończy. Wszystko idealnie, tak jak lubię, w towarzystwie świetnych ludzi, z niewielką nutką szaleństwa. Rzadko który organizm wytrzymuje takie bombardowanie bodźcami! No właśnie, Gruby, na przykład, nie wytrzymał. Jednak przyjmuję, że to po prostu nie był jego dzień. Racja – był mój! Kiedy on zawzięcie się „uzewnętrzniał”, oparty częściowo o rusztowanie, częściowo o ramię Samobójcy, ja patrzyłam na tych wszystkich wspaniałych, tajemniczych ludzi przed klubem. Pod wpływem całej tablicy Mendelejewa, pulsującej mi w żyłach, utknęłam gdzieś pomiędzy myślami o filozofii życia a rzeczywistością. Typowa ja. Nawet nie zauważyłam, że od dłuższego czasu rozmawiam z Brodą. Trafniej może jednak byłoby to nazwać monologiem.
Tak, nagły powrót do „tu i teraz” potrafi być szokujący. Na szczęście tylko przez chwilę. Trzymałam już swoją torebkę, którą przyniosła mi Blondyna (nikt jednak nie zadba o Ciebie tak, jak kobieta!), a oni zbierali się do wyjścia. To nie dobrze! Przecież Gruby (aktualnie bardzo zajęty sobą) miał mnie odprowadzić! Ale spokojnie, bez paniki… „Przecież jesteś dużą dziewczynką”. Owszem, ale nie mam zamiaru wracać nocą, samotnie przez Kraków, patrząc na każdego napotkanego mężczyznę, jak na potencjalnego złodzieja, czy gwałciciela. Słyszeliście kiedyś o „samospełniającej się przepowiedni”? Ani mi się śni wracać samej!
Postanowiłam jak najszybciej pobiec po kurtkę i wręcz zmusić kogoś (kogokolwiek!), żeby wracał ze mną. Złapałam Brodę za rękaw i zaciągnęłam z powrotem do klubu (tak na wypadek, gdyby tamci w tym czasie zniknęli). Gdy wyszliśmy, nikogo już nie było (jak się okazało, w akcie miłosierdzia, cała załoga odprowadzała Grubego na przystanek). Kobieca intuicja nie przestaje mnie zadziwiać.
   Staliśmy tak na wprost siebie. Broda popatrzył na mnie, ja na niego…
– „Nie masz wyjścia – odprowadzasz mnie na mieszkanie”.
Całe szczęście nie miał z tym większego problemu, a wręcz twierdził, że lubi spacery. Nie jest to co prawda typ rycerza, ale zawsze mam większe szanse na ucieczkę, jeśli potencjalni „źli ludzie” skupią się akurat na nim. Oczywiście, czysto teoretycznie.
Mieliśmy przed sobą pół godziny spaceru, a ja nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie Wisły. Całkiem przyjemnie nam się rozmawiało, chociaż nie jestem pewna, czy on się w ogóle odzywał. Może to ten alkohol, a może lekkie zmieszanie sytuacją, ale mój słowotok nie miał końca. On jednak nie wyglądał na znudzonego, a wręcz (chyba) mnie słuchał. Czułam się dość swobodnie w jego towarzystwie, nie musiałam niczego udawać.
Znacie tą ciszę tuż pod drzwiami kamienicy? Nie sądziłam, że jest aż tak niezręczna. Uratowała nas jakaś para wracająca z imprezy. On usilnie ciągnie ją do domu, ona prawi mu jakieś poalkoholowe kazania.
– „Wybawcy!” – pomyślałam
Tak skupiłam się na rozmowie z nimi (przeuroczy ludzie!), że o Brodzie zupełnie zapomniałam. Niestety mojemu nowemu koledze udało się w końcu nakłonić swoją dziewczynę do „zostawienia nas w spokoju”. I znów staliśmy pod tą nieszczęsną kamienicą. Kolejny raz ta cisza… I nagle w głowie czerwona lampka! Jest noc, jest facet, nie myślisz trzeźwo – uciekaj! Obiecałam sobie – żadnych facetów. „UCIEKAJ!”
Rzucam szybkie „No to cześć, dzięki za odprowadzenie” i odwracam się w kierunku drzwi. Broda łapie mnie za łokieć i przyciąga do siebie. Robię się sztywna, jak kij od miotły, a on mnie przytula. Odczekuję chwilę i zaczynam się wycofywać, ale kładzie mi rękę na podbródku i przyciska mnie do ściany (no świetnie, a dopiero wyprałam kurtkę!). Uparcie z nim walczę. Usilnie próbuje mnie pocałować, a ja, jak na złość, uciekam. Okazał się jednak silniejszy, więc stwierdziłam, że albo pozwolę się pocałować, albo uszkodzi mi szyję!
Nie mogę powiedzieć, że źle całuje… Wspomniałam, że ma brodę? To dla mnie coś zupełnie nowego. Jak dotąd, żyłam w przekonaniu, że całowanie mężczyzny z brodą jest bynajmniej bolesne! Mogę więc spokojnie uznać cały incydent za eksperyment naukowy.
   I jak ja mam się teraz przed Wami wytłumaczyć? Wiem, co mówiłam… I tak od początku było wiadomo, że to się tak skończy. Tylko dlaczego nikt mnie nie ostrzegł?! Jeszcze nic straconego. Kurtkę wypiorę (jeszcze raz), wyśpię się porządnie i zapomnimy o całej sprawie. Nikt nie jest przecież idealny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz